Aleksander Rusin
ps. Rusal - wojenny bohater spod Mielca.
W wieku 94 lat zmarł wojenny bohater spod Mielca, który rozpracowywał tajny hitlerowski poligon rakietowy, Aleksander Rusin, ps. „Rusal”
lub „Olek”, dowódca oddziału partyzanckiego z II wojny światowej, żołnierz AK i WiN. 19 czerwca 2008 roku pożegnano go na cmentarzu w Dobryninie.
Kilka tygodni temu został odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Kawaler Virtuti Militari.
Rusin wraz ze swoim oddziałem przejął jako pierwszy kontrolę nad tajnym hitlerowskim poligonem rakietowym w Bliźnie. Długo rozpracowywał broń rakietową, którą Niemcy tam testowali. Zajął teren poligonu po ustąpieniu wojsk niemieckich, a przed nadejściem Armii Czerwonej.
Od miesięcy pomagał odkrywcom, pracującym pod nadzorem Adama Sikorskiego, twórcy programy TVP, w poszukiwaniu pamiątek po poligonie. Wskazywał, gdzie w lesie, schowane zostały, fragmenty rakiet, opowiadał o wojennych losach tego poligonu. Dla miejscowych był bohaterem, świetnie zakonspirowany w czasie wojny, walczył z Niemcami i to w miejscu, gdzie ta walka była najbardziej niebezpieczna.
Wspomnienia Teofila Lenartowicza.
Wraz ze śmiercią „Olka”
minęła pewna epoka ludzi, żyjących dowódców oddziałów partyzanckich AK i WiN.
Nie pomylę się głosząc, że płk w stanie spoczynku Aleksander Rusin zmarły 17
czerwca bieżącego roku był ostatnim żyjącym w Polsce dowódcą oddziału
partyzanckiego walczącego z Niemcami od początku okupacji, aż do wyzwolenia, a
następnie z sowieckim NKWD i Bezpieką. Jego czynna walka trwała od 1939 do 1947
roku, a więc 8 lat. Następne 9 lat ukrywał się, wychodząc z konspiracji na mocy
amnestii w 1956 roku. Pozostałe 33 lata do 1989 roku też nie były dla „Olka”
łatwe. Władza Ludowa PRL była pamiętliwa czyniąc z jego pokroju ludzi ostatnią
kategorię w hierarchii społecznej. Wybaczy mi Rodzina pana Aleksandra, że
nazywam go po prostu „Olkiem”. Powody są dwa. Pierwszy, że jest to jeden z jego
2 pseudonimów, a po drugie, że tak go po prostu potocznie nazywano. Niemcom w
okolicy dawał spore cięgi, więc w rewanżu nazwali jego oddział „Bandą Olka”.
Później władza PRL-wska tą nazwę podtrzymała. Dla nich to była banda, ale dla
ludności i chłopca takiego jak ja, żyjącego na tej ziemi, to była nadzieja.
Cieszyliśmy się kiedy „Banda Olka” unieruchomiła mleczarnię w Przecławiu, bo
mogłem się przez kilka dni napić mleka, kiedy głód doskwierał. Dla wyjaśnienia,
musieliśmy go oddać do mleczarni, chociaż nasza krówka nam go nie dawała. Niemcy
na ludność nakładali mordercze kontyngenty. Przykładowo, musieliśmy odpracować u
sąsiada cielaka i oddać Niemcom, bo własnego nie mieliśmy. Kiedy mleko mieliśmy,
było podstawą naszego żywienia. Kiedy go nie było, to była kompletna klapa.
 |
Ostatnie dni życia „Olka”, w jego oczach widoczny jest
już inny świat, do którego zmierza. |
Każdy wyczyn „Bandy Olka” dawał ludności nadzieję, że jeszcze są ludzie, którzy
ujmują się za bezbronną ludnością, walczą, a więc nie jest jeszcze wszystko
stracone. Cieszyliśmy się, kiedy pocztą pantoflową dowiedzieliśmy się, że taki
to, a taki, znany z imienia i nazwiska dostał od „Bandy Olka” w tyłek i
wypuszczono go w samych gaciach. Współpracował z Niemcami i stąd ta kara.
Cieszyliśmy się, kiedy z „Bandy Olka” przyszli fryzjerzy do domu dziewczyny,
która zadawała się z Niemcami. Ostrzygli córkę, Niemca rozbroili wypuścili w
bieliźnie, a matce kazali zapłacić za strzyżenie córki. Oprócz większych akcji
takich drobnych było mnóstwo, ale wszystkie one wlewały w serca bezbronnej
ludności otuchę i radość. Taki był „Olek” i jego ludzie. Po akcji zlikwidowania
przez ludzi „Olka” niemieckiego wartownika na moście w Przecławiu mogło dojść do
ogromnej tragedii, bo Niemcy wpadli do Przecławia i strzelali do wszystkiego co
się ruszało. Niemcy zgromadzili na rynku, pod figurą świętego Jana, z zamiarem
rozstrzelania, kilkudziesięciu Przecławian. Tylko cud sprawił, że nie doszło do
tragedii. Zginął jedynie zastrzelony mój Ojciec. Działo się to w dniu Powstania
Warszawskiego 1 sierpnia 1944 roku, w okresie „Akcji Burza”. Dokładnie opisałem
to wydarzenie wraz z relacjami świadków, w tym „Olka”, w swoich Wspomnieniach.
Wraz ze śmiercią „Olka” skończyła się cała epoka. Rozpoczynamy okres pamięci o
tamtych wydarzeniach. Należy zdać sobie sprawę, że tak wiarygodnych świadków jak
był „Olek” już mieć nie będziemy. On opowiadał własne czyny, swoje i oddziału,
którym dowodził. Ten drobny, skromny, o niebieskich oczach człowiek, nie
wywyższał do niebotycznych rozmiarów swoich zasług, jak to widać u wielu
wypinających pierś do orderów. Chętnie opowiadał, skromnie i rzeczowo, a ja
miałem szczęście go słuchać.
Mam nadzieję, że odpowiednie organizacje wspólnie z władzami terenowymi, zrobią
wszystko, żeby pamięć o tym człowieku i ludziach z jego oddziału nigdy nie
zginęła. Jest wspaniała okazja, żeby w projekcie przebudowy rynku w Przecławiu
uwzględnić postawienie na jego cześć pomnika. Powinno powstać również muzeum, w
którym można przechować wiele dokumentów, nie tylko dotyczących „Olka”.
Chciałbym dożyć momentu, aby zobaczyć na rynku w Przecławiu jego pomnik, a w
muzeum jego imienia znaleźć informacje, dokumenty, zdjęcia i wspomnienia o całej
historii regionu, w tym Blizny. To się opłaci, albowiem do utworzonego muzeum
spłyną ginące pamiątki, tak bardzo potrzebne przyszłym pokoleniom.
Właśnie na terenie Blizny, skąd Niemcy wystrzeliwali swoje słynne V-1 i V-2,
działał „Olek” ze swoim oddziałem, wykradając Niemcom tajemnice „cudownej
broni”. Odbił z rąk Niemców, wraz z innymi oddziałami, rejon wyrzutni nie
dopuszczając do jej wysadzenia i utrzymał do nadejścia wojsk sowieckich. Za ten
wyczyn otrzymał list pochwalny od samego Churchilla.
Ostatni raz widziałem „Olka” w Boże Ciało br, a więc 3 tygodnie przed śmiercią.
Jako gorący patriota, nawet wtedy zatroskany był o los Polski. Wspominał o
Sławomirze Góreckim, wywiadowcy, który przysłany z dowództwa Armii Krajowej,
ulokowany w leśniczówce Sokole zbierał materiały o rakietach V. Nazwisko
Góreckiego nie pojawiało się nigdzie w archiwach AK, a „Olek” nawet przed
śmiercią chciał znać jego losy, gdyż chodziły pogłoski, że zamordowany został po
wojnie na Ziemiach Zachodnich. Sławomir Górecki i Stanisław Żątowski syn
Władysława poślubili siostry, których nieznane jest panieńskie nazwisko. Apeluję
tą drogą do wszystkich mogących wnieść światło do losów Sławomira Góreckiego i
jego rodziny o kontakt, aby chociaż pośmiertnie zaspokoić ciekawość „Olka”.
Zmarł 17.06.2008 w wieku 95 lat, pochowany na cmentarzu parafialnym w Dobryninie. Życie przeżył godnie poświęcając go w całości Ojczyźnie. Cześć jego
pamięci.
Teofil Lenartowicz
źródło wichz