Janina Krempa z d. Kwaśniewska ur. 1926 r., Smoczka
Pracowałam w Lager Mielec.
Gdy Gdy wybuchła II wojna
światowa miałam 13 lat i mieszkałam z rodzicami w Smoczce koło Mielca. Rodzice
pracowali na roli, ojciec dorabiał jako szewc. Starsza siostra, Helena,
początkowo pracowała w zakładzie lotniczym „Flugzeugwerk-Mielec”, później
pracowała u Niemca w bloku w Mielcu, aż w końcu została wywieziona na roboty do
Niemiec, gdzie pracowała przez całą wojnę. Mnie miało to samo spotkać bo wczesną
wiosną 1944 roku jak tylko skończyłam 18 lat, zostałam wytypowana przez sołtysa
na roboty do Niemiec. Miałam jednak szczęście bo ojciec któregoś dnia poszedł do
Arbeitstamtu w Mielcu i za jedną gęś załatwił z urzędnikiem przesunięcie mnie do
pracy w pobliskim niemieckim lagrze zamiast wyjazdu do Niemiec. Pracował tam już
mój starszy o 3 lata brat Kazimierz. Po zgłoszeniu się do pracy dostałam
przepustkę i razem z innymi Polkami z pobliskich miejscowości (Mielec, Smoczka,
Cyranka, Wojsław, Trześń) pracowałam w kuchniach lagru i przy sprzątaniu baraków
wojskowych. Pracowaliśmy w grupie około 15 kobiet w różnym wieku. W lagrze
pracowali także mężczyźni ale oni wykonywali inne prace i w innych grupach.
Pamiętam mój pierwszy dzień pracy. Zgłosiłam się do jednej z kuchni w Lesie
Cyranowskim. Nie znałam niemieckiego więc nie wiedziałam co robić. Szef kuchni,
Niemiec, wziął mnie za rękę i zaprowadził przed duży zlew z kranem i pokazał mi
jak myć garnki. W kuchni byli także żołnierze niemieccy, którzy siedzieli na
stołkach i obierali bardzo dużą stertę ziemniaków. Na mój widok zaczęli wesoło
mi przygadywać i żartować ale byli grzeczni. W późniejszym czasie częściowo
poznałam język niemiecki. Do lagru przyjeżdżali z frontu wschodniego żołnierze
niemieccy na wypoczynek, którzy po odwszeniu i wykąpaniu kierowani byli na
kwatery do baraków usytuowanych w Lesie Cyranowskim oraz na terenie Porąb
Cyranowskich i Porąb Wojsławskich. W barakach tych zbudowanych z drzewa był prąd
i woda bieżąca. Było ich kilkadziesiąt. Ogrzewane były węglem i drewnem.
Najczęściej składały się z trzech prostokątnych sal o wymiarach około 5-7 x 8-10
metrów z oddzielnymi wejściami. W salach tych były łóżka piętrowe oraz kącik
sanitarny z miednicą i kranem z bieżącą wodą. Tam się żołnierze golili i myli.
Każdy z żołnierzy miał swoją szafkę. Do kąpieli chodzili do łaźni, których tam
było kilka. Były także baraki magazynowe z żywnością, pościelą i środkami
higieny. Wszystkie baraki były tak usytuowane, że wzdłuż baraków przebiegały
drogi utwardzone. Wejścia do baraków nie były przy ulicy, od ulicy były okna z
okiennicami, z których było widać maszerujących żołnierzy. Pracowaliśmy w
różnych miejscach. W czasie gdy w baraku mieszkali żołnierze to pracowaliśmy w
kuchni. Jak żołnierze opuścili barak to przechodziliśmy do sprzątania po nich
baraków, mycia miednic, roznoszenia koców i prześcieradeł. Zmienialiśmy się tak
co kilka tygodni. Były też stołówki, w których stołowali się mieszkańcy baraków.
Jak było dużo wojska to uruchamiane były też kuchnie polowe. W lagrze była dosyć
duża rotacja wojska. Przybywający z frontu żołnierze niemieccy po kilku
tygodniach powracali na front wschodni. Byli to zarówno szeregowi żołnierze jak
i oficerowie. Kolejne transporty wojska kierowane były do specjalnej łaźni celem
odwszenia. Bywało jednak tak, że nie mogli się tam pomieścić. Wtedy, część z
nich kierowana była na kwatery do wsi Smoczka, gdzie nocowali jedną noc aby z
rana iść do odwszenia. Pamiętam jak u nas nocował żołnierz prosto z frontu.
Matka chciała mu dać poduszkę ale nie wziął, sam kazał sobie znaleźć miejsce na
uboczu w izbie na „ślubanku” aby nie mieć kontaktu z innymi. Pod głowę położył
sobie swój plecak, przykrył się swoim płaszczem wojskowym i tak przespał noc.
Rano poszedł do lagru do odwszenia do łaźni. Łaźnia, kuchnia, stołówki były z
cegły i miały wodociąg i kanalizację, wszędzie był także prąd. Pomiędzy barakami
były place dla wojska. Na terenie lagru w bliskiej odległości od baraków było
kino. Czasami pozwalano nam oglądać filmy niemieckie. Na terenie lagru były też
inne instalacje takie jak pompownia wody, wieże ciśnień utrzymujące ciśnienie w
wodociągu, pralnia i inne. Na terenie lagru był także szpital dla lekko rannych
lub chorych. Od strony Smoczki wybudowane były z cegły warsztaty naprawcze oraz
stajnie dla koni. W tej części także były duże zabudowania
magazynowo-gospodarcze z drzewa nazywane przez nas „hangarami”. Ciągnęły się one
aż do zagrody Rogów. Były to dość duże i długie budynki z wybetonowanymi
podjazdami, do których wjeżdżały i wyjeżdżały samochody. Miały one płaskie
dachy. Wzdłuż drogi na Kolbuszowę (po lewej stronie) były ogródki warzywne
uprawiane przez Niemców. Na terenie lagru można było tylko poruszać się po
okazaniu przepustki.
Nie można było swobodnie chodzić po lagrze mimo, że Lager nie był ogrodzony. Od
strony zachodniej granicą był kanał biegnący przez pola oraz kanał wsi Dzióbków.
Pracowaliśmy 8 godzin dziennie. Podlegaliśmy Niemcom cywilom. Pamiętam dwóch.
Jeden to starszy wiekiem „Heinryś”, który strasznie przeklinał nazywając nas po
niemiecku polskimi świniami. Nie był jednak groźny jak wykonywało się jego
polecenia. Czasami robiliśmy mu kawały. Straszył nas wtedy gestapem ale nigdy
nie donosił na nas. Drugi to „Ditrich”, który był spokojniejszy i nigdy nie
przeklinał. W czasie mojej pracy zdarzył się tylko jeden przypadek ukarania
Polki. W czasie sprzątania kwatery oficera niemieckiego jedna z pracownic z
Mielca, zabrała pewną kwotę pieniędzy. Przyznała się do winy, została
prawdopodobnie wywieziona do obozu koncentracyjnego bo już później nie zgłosiła
się do pracy. Moje wynagrodzenie to 10 zł tygodniowo, którego nie otrzymywałam.
Dostawałam prowiant za 12 zł tygodniowo, tak że ojciec musiał dopłacać Niemcom 2
zł tygodniowo. W skład prowiantu wchodził: chleb, herbata liściasta, marmolada,
sacharyna. Podlegaliśmy bezpośrednio Niemcom cywilom ale mieliśmy także
bezpośredni kontakt z żołnierzami niemieckimi, których stosunek do nas był
normalny. Często dawali nam chleb, budyń i zupę. Przychodzili także do wioski
aby zakupić ser, masło, jajka. Zwłaszcza wtedy gdy wyjeżdżali na urlop do
Niemiec. Wtedy udawaliśmy się na dalsze wioski za jajkami i masłem bo w domu już
brakowało tych produktów. Jeździliśmy nawet do Rydzowa za Wisłokę. Po
przyjeździe z urlopów Niemcy często przywozili różne towary deficytowe takie jak
lekarstwa i z nami handlowali. W lagrze pracowałam do momentu wyzwolenia. Lager
Niemcy opuścili w pośpiechu, nie niszcząc zabudowań i budowli. Jeszcze na dzień
lub dwa przed wejściem Rosjan kiedy już było słychać artylerię zbliżającego się
frontu przyszliśmy do pracy ale nie zastaliśmy już Niemców. Opuścili lager w
nocy pozostawiając pełne magazyny wraz z nienaruszonym sprzętem i wyposażeniem
lagru. Postanowiliśmy zabrać trochę rzeczy z magazynów. Niestety jak wracaliśmy
z powrotem taszcząc wózek z różnymi rzeczami (koce, prześcieradła) natknęliśmy
się na dwuosobowy uzbrojony w karabiny patrol niemiecki. Zostaliśmy
zaaresztowani i uwięzieni w jednym z baraków. Jeden z Niemców chciał nas puścić
ale drugi nie pozwolił na to strasząc nas rozstrzelaniem. Kiedy się oddalił ten
nam sprzyjający otworzył okno i kazał uciekać. Tak chyba uniknęłam śmierci. W
drodze powrotnej widzieliśmy uciekające pojedyncze patrole wojskowe. Po
przejściu linii frontu lager zajęli Rosjanie.
Mielec 25 sierpień 2005 r.